Wrzesień 2015 upłynął nam pod znakiem Chin… Bilety kupiliśmy już na początku kwietnia, plan podróży zrodził się jednak na dosłownie kilka tygodni przed wylotem.
Niestety nie ma takiej możliwości, żeby w 20 dni przemierzyć i jednocześnie poznać całe państwo o powierzchni prawie 10 milionów kilometrów kwadratowych… Ustalając trasę wycieczki powiedzieliśmy sobie, że musimy postawić nogę na Murze Chińskim (choćby nie wiem jak bardzo to miejsce było przereklamowane), zobaczyć te niesamowite metropolie rozwijające się w zastraszającym tempie, zasmakować tradycji i kultury, zachwycić się krajobrazem pól ryżowych oraz na sam koniec trochę odpocząć i naładować baterie na kilka następnych miesięcy.
Na początek kilka faktów, mitów, a w zasadzie informacji, z którymi warto się zapoznać jadąc do Chin:
- Chiny to ogrom – olbrzymie tereny, gigantyczne miasta, wielkie wieżowce… Chcąc jechać do Chin zdecydowanie nie można się bać takich klimatów 🙂
- Lubicie kalambury? To świetnie! W tym kraju zdecydowanie można wykazać się swoimi umiejętnościami w tej grze. Chińczycy nie mówią po angielsku, nawet w hotelu można mieć problem z uzyskaniem jakiejkolwiek informacji.
- Jesteś wrażliwy na zapachy? Odrzuca Cię woń zupki chińskiej? Nie jedź do Chin! Tam na każdym kroku spotkasz osoby pochłaniające dania instant. Co się dziwić, skoro ich cena jest wyjątkowo niska, a nawet w pociągu znajdziesz takie udogodnienia jak wrzątek.
- Wolisz fotografować czy być fotografowanym? W Chinach to drugie jest nieuniknione! Jak już Chińczycy przełamią swoje opory to nie raz, nie dwa każdy europejczyk zostaje uwieczniony jako jedna z głównych atrakcji wycieczki.
- Turyści… to głównie Azjaci, a w szczególności Chińczycy. Odwiedzenie, a w zasadzie zrobienie sobie zdjęć przy najważniejszych zabytkach to w Chinach oznaka statusu. Dlatego niech nie zdziwią Cię szalone tłumy i dzika chęć sfotografowania się na tle najważniejszych miejsc.
- Nastaw się na zupełnie inną kulturę – przepychanie się w tłumie, plucie, charkanie, dzieci sikające na ulicy… to jest wciąż na porządku dziennym!
- Buty, ciuchy, elektronika „made in China” kilkukrotnie taniej – prawda czy mit? Jest tego dużo, ale spodziewałam się zdecydowanie więcej 🙂 Miejscami znajdują się ogromne targowiska, gdzie można dostać na prawdę wszystko. Natomiast na ulicach w miastach przeważają sklepy te same co w Polsce, z cenami… takimi samymi jak w Polsce. Jeśli chodzi o okazy, to można znaleźć takie eksponaty jak np. iPady ze standardowym wejściem USB 🙂
- A przed samym wyjazdem trzeba pamiętać o wyrobieniu wizy turystycznej. Do wniosku trzeba dostarczyć potwierdzenie rezerwacji przynajmniej jednego hotelu. My mieliśmy zarezerwowane wszystkie hotele w samych Chinach jeszcze przed wyjazdem i byliśmy bardzo zadowoleni, że nie straciliśmy czasu na szukanie odpowiedniego miejsca do spania.
A teraz trochę o tym jak nam minęły 3 tygodnie…
Podróż rozpoczęliśmy dokładnie w południe 11 września. Wsiedliśmy w samolot British Airways w Warszawie, żeby przesiąść się w Londynie do Airbusa A380 (piętrowy samolot!) i dolecieć nim do Hongkongu, skąd samolotem China Easter Airlines dotarliśmy do pierwszego punktu podróży Shanghaju.
W Shanghaju spędziliśmy 2 dni, gdzie zachwycaliśmy się supernowoczesnym centrum miasta z budynkami sięgającymi nieba (w tym wieżowiec SWFC – do niedawna najwyższy na świecie) oraz zasmakowaliśmy tradycji, spacerując do ogrodach Yuyuan.
Podróż z Szanghaju do Pekinu dostarczyła wielu wrażeń – ponad 15 godzin chińską kuszetką pokazały co to znaczy pociąg „made in China”. Sam Pekin można podsumować tak: smog, tłumy turystów i rozpływająca się w ustach kaczka po pekińsku. Jeden dzień upłynął nam na wycieczce na Mur Chiński, którą zapamiętamy do końca życia (i to nie tylko ze względu na monumentalność samego zabytku…).
Po 3 dniach w stolicy, wpadliśmy na jeden, niesamowicie upalny dzień do Hongkongu. Wieczorem podziwialiśmy pokaz świateł, po którym udaliśmy się na zasłużony odpoczynek do hotelu z najmniejszymi pokojami jakie kiedykolwiek widzieliśmy!
19 września wyjechaliśmy rano z Hongkongu, przekroczyliśmy granicę w Shenzhen, skąd wyruszyliśmy pociągiem do Guilin. Podróż pociągiem tym razem upłynęła w ekspresowym tempie, bo średnio pędziliśmy ponad 300 km/h. Guilin to zapierające dech w piersiach krajobrazy. Jedyne czego nam brakowało do pełni szczęścia to odrobiny więcej słońca…
Nadszedł czas na odpoczynek! 5 dni na wyspie Hainan, zwanej chińskimi Hawajami… Piękna piaszczysta plaża, dni pełne słońca, pyszne jedzenie i…. brak ludzi (przynajmniej w ciągu dnia:) ).
Całą chińską wycieczkę zakończyliśmy w Hongkongu, gdzie jednego dnia podziwialiśmy całą metropolię ze szczytu Victoria Peak, a drugiego dnia wyciszyliśmy się w oazie spokoju na Lantau Island.
Ostatniego dnia września, pełni wrażeń, wróciliśmy do Polski… Chiny pozostawiły jeszcze przed nami wiele do odkrycia, na pewno tam wrócimy, a obowiązkowym punktem kolejnej chińskiej wyprawy będzie Tybet!
ach Hainan…jak dobrze wspominam to miejsce! Tak sie tam opalilismy w pochmurny dzien, ze nie moglismy pozniej ciuchow przylegajacych do ciala ubrac 😛
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Hahaha 😄 to słońce jest zdecydowanie zdradliwe! Następnym razem trzeba naśladować Chinki – wszędzie chodzą z parasolkami nad głowa, nawet do morza 😄
PolubieniePolubienie