Wyprawa na Kubę to podróż w czasie. To okazja do podziwiania przepięknej kolonialnej architektury, przejażdżki amerykańskim kabrioletem z lat 50-tych, wypoczynku na egzotycznych plażach, wczucia się w gorące rytmy salsy, zakosztowania cygar czy mohito.
Kuba to niezwykły kraj, kraj pełen kontrastów. Pogodne usposobienie Kubańczyków na pierwszy rzut oka przykrywa trudności z jakimi spotykają się na co dzień. Brak pieniędzy, brak jedzenia, przerwy w dostawie energii elektrycznej to szara rzeczywistość, której dla własnego bezpieczeństwa lepiej wprost nie komentować.
Dwa tygodnie na Kubie to za mało, żeby zobaczyć całą wyspę. Przed wyjazdem musieliśmy zdecydować się na jedną z dwóch tras. Opcja numer jednej zakładała zwiedzanie głównie Havany, Tridadu, Santiago de Cuba oraz kilkudniowy odpoczynek na plażach. Nasz wybór padł jednak na dokładniejsze poznanie środkowej i zachodniej części Kuby.
Na Kubę wybraliśmy się w czasie pory deszczowej, a dokładnie w pierwszej połowie lipca. Ten okres niósł ze sobą sporo plusów, ale oczywiście było kilka zasadniczych minusów, a w zasadzie jeden większy minus. Największą wadą jest bardzo wysoka wilgotność powietrza, więc cały czas masz nieprzyjemnie lepką skórę i poczucie, że ktoś otula się ciepłym ręcznikiem. Same opady występują sporadycznie i są bardzo krótkie. Na brak słońca nie mogliśmy absolutnie narzekać, tylko jeden dzień był pochmurny. Wyjazd w lipcu to w zasadzie ostatni moment na ominięcie okresu huraganowego. Do plusów za to na pewno trzeba zaliczyć mniejszą liczbę turystów, niesamowicie zieloną roślinność, dojrzewające w tym okresie owoce oraz okazję do zobaczenia flamingów!
Nasze wakacje rozpoczęliśmy od bezpośredniego lotu z Kolonii do Varadero liniami Eurowings. Po 9 godzinach lotu znaleźliśmy się w największym kurorcie Karaibów, gdzie zostaliśmy do następnego dnia, żeby zregenerować siły po podróży.
Już następnego dnia ruszyliśmy do miejscowości Santa Clara, miejsca pamięci Ernesto Che Guevara. Jego wizerunek można napotkać tu praktycznie na każdym kroku. Podobnie jak i obrazy czy murale niepodległościowe. Było to też pierwsze miejsce, w którym zakosztowaliśmy kubańskiego jedzenia, prawdziwego mohito i cuba libre… 🙂
Z Santa Clara udało się nam dostać do małej miejscowości Moron, która była miejscem wypadowym do przepięknych plaż na Kubie. Cayo Coco, Cayo Guillermo i Playa Pilar to, zaraz po Varadero, jedne z głównych turystycznych destynacji. Niestety duże hotele rujnują wizerunek dziewiczych, karaibskich plaż. Nasze szczęście polegało jednak na tym, że pora deszczowa zniechęciła wielu turystów do wybrania akurat tego terminu na swoje wakacje.
Kolejnym punktem było miasto zachwycające paletą barw i architekturą – Trynidad. Absolutnie jedno z najbardziej urzekających miejsc na Kubie. Wybrukowane ulice z kolorowymi domami nadają niesamowity klimat w ciągu dnia, a z kolei wieczorami, gorące rytmy salsy podgrzewają atmosferę tego miejsca.
Z typowo kubańskiego Trynidadu przenieśliśmy się na dosłownie kilkugodzinny spacer po najbardziej zeuropeizowanym mieście – Cienfuegos. Jest to prawdziwy klejnot architektoniczny. Widok z wieży Casa de la Cultura Benjamin Duarte jest wprost zachwycający.
Po intensywnych dniach zwiedzania, zasłużyliśmy na kilkudniowy odpoczynek w Zatoce Świń, na Playa Larga. Same plaże do tych najpiękniejszych nie należą, ale ocean kryje w sobie niesamowite bogactwo.
Czymże byłaby wycieczka do Kuby bez Havany! Niesamowite miasto, tętniące życiem, które przyciąga pielgrzymki turystów… Havana to zachwycające budynki wraz z majestatyczną kopułą Kapitolu na czele, to możliwość zakosztowania Daiquiri w Floridicie i Mohito w La Bodeguita del Medio tropem Hemingwaya, to okazja do spędzenia szalonego wieczoru w najgorętszym Klubie Tropicana…
Ostatnim punktem było Viniales, miejsce całkowicie odbiegające od poprzednich. Małe śliczne miasteczko, jednak już nie w tak kolonialnym stylu. Niesamowite krajobrazy i głęboka zieleń sprzyjały zaczerpnięciu ostatniego kubańskiego oddechu przed powrotem do domu.
Dużo osób mówi, że to już ostatni moment, żeby jechać na Kubę… Czy to prawda? Nie wiem. Wiem, że dla poznania prawdziwej Havany i Trindadu to już i tak może być za późno. Natomiast mniejsze miejscowości zachowują swój klimat i moim zdaniem upłynie jeszcze wiele lat zanim przesiąkną turystyką. W głównej mierze to od samego człowieka zależy jakie miejsca postanowi zwiedzić, a co za tym idzie czy uda się zakosztować prawdziwego kubańskiego stylu życia.
Faktem jest, że po ponad 50 latach, wracają regularne loty z USA na Kubę. Co to oznacza? Czy Amerykanie zaleją ponownie Kubę? Można się spodziewać, że ci bardziej wygodni urlopowicze opanują kurorty i ruszą w poszukiwanie życia nocnego w Havanie. Jednak prawdą jest też to, że brak bezpośredniego połączenia do tej pory, nie przeszkadzał amerykańskim podróżnikom w przemierzaniu Kuby wzdłuż i wszerz… 🙂