Dotarliśmy na Kubę – pełna ekscytacja!
Mieliśmy ogromną ochotę od razu wskoczyć do wody. Jednak po wylądowaniu na lotnisku w Varadero, musieliśmy na nim spędzić jeszcze ponad godzinę… Przy wjeździe na Kubę Polacy oraz wiele innych nacji nie ma obowiązku posiadania wizy, należy jednak zaopatrzyć się w Tarjeta del Turista, czyli Kartę Turysty. Można ją nabyć w Ambasadzie, w niektórych biurach podróży lub nawet na lotnisku (co czasami jest ryzykowne, ponieważ wybrane linie lotnicze mogą nie wpuścić nas na pokład). Aby wejść na terytorium Kuby należy przejść rozmowę z celnikiem, który zweryfikuje nasz paszport i sprawdzi kartę turysty. Oprócz tego zalecane jest, żeby mieć potwierdzenie lotu powrotnego, przynajmniej jednego zarezerwowanego noclegu i ubezpieczenia. Mieliśmy, ale przynajmniej w naszym przypadku nie były sprawdzane.
Popołudnie, które mieliśmy przed sobą, postanowiliśmy spędzić na odpoczynku w Varadero. Jest to jedno z najmniej kubańskich miejsc. Znajduje się tam mnóstwo hoteli, restauracji, barów, a ponadto możemy przebierać w różnego typu atrakcjach. Kubańczycy, którzy chcą spędzić wakacje w Varadero muszą to odpowiednio uzasadnić, ponieważ normalnie nie mają tam wstępu. Każdy pojazd przed wjazdem do miasta jest kontrolowany, a Kubańczycy są legitymowani.
Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście… na PLAŻĘ, która jest główną atrakcją. Pierwsza kąpiel zaliczona! Wrażenia? Hmmm…. czekamy na więcej 🙂 Woda bardzo ciepła, zdecydowanie nie pozwoliła się nam schłodzić i nie tak przezroczysta jak moglibyśmy się spodziewać na Karaibach.
Wieczorem natomiast oddaliśmy się uczcie! Paella z owocami morza, homar, krewetki, soczyste awokado, a do tego wszystkiego mohito… Absolutnie przepyszne! Od pierwszego dnia zakochaliśmy się w kuchni kubańskiej 🙂 Restauracje w Varadero oferują przepyszne jedzenie, ale niestety też w prawdziwie zachodnioeuropejskich cenach… Zakochaliśmy się również w kubańskiej muzyce!
Następnego ranka obudziliśmy się o świcie. Na tarasie już czekało na nas pyszne śniadanko przygotowane przez właścicieli casy. W tym dniu rozpoczęła się też nasza dwutygodniowa tradycja jedzenia omletu oraz, rozpływających się w ustach, owoców – tak na dobry początek dnia 🙂
Już o 7:30 siedzieliśmy w całkiem przyjemnym i klimatyzowanym autobusie Viazul, jadącym do Santa Clara… Santa Clara to jedno z nieprzepełnionych turystami miast. Zamiast atrakcyjnej plaży czy powalającej architektury, pozwala zgłębić historię rewolucji i poczuć fascynację Che Guevarą. Po 3,5 godzinach w autobusie (włącznie z 10-minutową według kierowcy i 40-minutową w rzeczywistości przerwą) dotarliśmy na dworzec w Santa Clara, z którego za 3 CUC pan kierowca, czegoś w stylu, tuk-tuka zawiózł nas do casa particulares.
Kubańskie domy oferujące noclegi są najczęściej bardzo piękne, w kolonialnym stylu. Ale ten w Santa Clara był na prawdę oszałamiający. Po przekroczeniu progu domu ukazało się nam niezwykłe wnętrze z uroczym tarasem w środku. A dodatkowo miły właściciel ugościł nas dobrze schłodzoną Cuba Libre…❤️
Po chwili odpoczynku ruszyliśmy tropem Che Guevary i tak zobaczyliśmy pomnik Che z dzieckiem, odwiedziliśmy Monumento a la Toma del Tren Blindado (czyli pociąg zaaranżowany na muzeum powstania oraz historyczny buldożer, którym Che osobiście miał zaatakować pociąg z żołnierzami i tym samym umożliwić przeprowadzenie powstania), oglądaliśmy murale niepodległościowe, a na koniec podziwialiśmy ogromny Monumento de Che Guevara.
Nie obeszło się bez włóczenia się po mieście, w którym aż roi się od starych amerykańskich samochodów! Równie fascynujące okazały się sklepy wprost wyjęte z PRLu (tak, tu kupuje się na kartki a ilość towaru jest ograniczona!). Sami Kubańczycy mówią, że darzą Polaków szczególną sympatią właśnie dlatego, że mamy podobne doświadczenia.
Niestety nie udało się nam zaliczyć dwóch atrakcji: znanego klubu muzycznego Mejunje (z podobno jedynym w swoim rodzaju drag show) i fabryki tytoniu. Show rozpoczynało się na tyle późno w nocy, że nie daliśmy rady fizycznie po podróży, z jet-lagiem i po tak intensywnym dniu. Fabrykę natomiast można zobaczyć wyłącznie w ramach wykupionej wycieczki, która niestety nie jest dostępna w weekendy. Cóż… będą inne 😉
Tym samym postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę trochę szybciej niż zakładaliśmy, co okazało się nie być takie proste…