Kilkudniowy pobyt na Oahu miał być przeznaczony na typowy relaks. Jednak zamiast wylegiwania się na plaży, wypożyczyliśmy auto i ruszyliśmy na północ 🙂 Nie bylibyśmy jednak sobą gdybyśmy nie zboczyli trochę z głównej trasy…
Pierwotny plan zakładał poruszanie się po Oahu komunikacją miejską, bo to jedyna wyspa na której całkiem nieźle ona działa. Jednak wtedy wycieczka na samą północ zabrałaby nam cały dzień, a przede wszystkim nie mielibyśmy takiej swobody poruszania się. Jedynie czego żałujemy to tego, że samochód wypożyczyliśmy nie na lotnisku, a w centrum, co okazało się być zdecydowanie mniej korzystne pod względem ceny i ubezpieczenia.
Zamiast na północ, najpierw ruszyliśmy autostradą Pali bardziej na wschód. Zatrzymaliśmy się w parku stanowym Nuʻuanu Pali, skąd roztacza się fantastyczny widok z wysokości 1200 stóp na Oahu! Tam poczuliśmy co znaczy zawietrzna część wyspy… Siła wiatru była ogromna, cieżko było ustać na nogach. Przydały nam się też bluzy, ponieważ na takiej wysokości i przy takim wietrze, klimat się robi dużo chłodniejszy i bardziej wilgotny.
Na tych co szukają dodatkowej adrenaliny, czekają dwa szlaki na sam szczyt okolicznych pali (dla przypomnienia: to takie hawajskie strzeliste wzgórza). Ja bym się bała, że mnie stamtąd zwieje 😉 Swoją drogą niewiele dalej znajduje się bardzo znany, równie niebezpieczny i przy okazji zamknięty już szlak Stairways to Heaven (inaczej Haiku Stairs), czyli strome stalowe schody wiodące na szczyt góry czy, jak kto woli, do nieba 😉
My, naszą energię, wykorzystaliśmy na szlaku Lanikai Pillboxes, znajdującym się na samym wschodzie wyspy. Dla przypomnienie pillboxy to bunkry, pozostałości po II Wojnie Światowej. Sam szlak nie jest długi, ale dość wymagający, ale bez najmniejszego cienia wątpliwości koniecznie trzeba się na niego wybrać. Wiele osób uważa go za najlepszy na całej wyspie z uwagi na niepowtarzalny widok na rajską plażę, lazurową wodę z wyraźnie zarysowaną rafą koralową… Mega!
Po takiej dawce adrenaliny obraliśmy w końcu prawidłowy azymut, żeby po jakiś 30 minutach dojechać do Parku Pamięci Valley of Temples. Jest to miejsce spoczynku wielu ludzi. Cmentarz podzielony jest na sekcje odpowiadające różnym religiom. Interesujące jest także to, że na tym terenie działają profesjonalni konsultanci pogrzebowi, którzy mogą zaplanować całą uroczystość zgodnie z życzeniem zainteresowanych (rodziny albo też osoby chcącej zaaranżować swój własny pogrzeb). I już film Aż po grób nie wydaje się tak całkiem oderwany od rzeczywistości… 😉
Główny cel przyjazdu do parku pamięci był jednak trochę inny. Przede wszystkim chcieliśmy zobaczyć buddyjską świątynię Byodo-In, replikę znanej tysiącletniej japońskiej Byodo-In Temple. Świątynia jest pięknie położona w dolinie, tuż przy malowniczych wzgórzach. Niestety akurat w tym czasie była częściowo w remoncie…
Następnie pojechaliśmy na słynny North Shore, czyli do mekki surferów. Właśnie tam odbywają się najważniejsze zawody surferskie, a fale osiągają wysokość nawet kilkunastu metrów!
W okolicznych miasteczkach można się trochę poczuć jak na dzikim zachodzie. Przejeżdżając przez Hale’iwa, mijaliśmy wiele drewnianych domków, drewnianych restauracji (nawet McDonald’s wpasował się w klimat) i foodtrucki. To czego nie da się nie zauważyć to dłuuuuga kolejka ludzi ustawiająca się po shave ice, czyli skruszony lód polany syropami smakowymi (więcej o hawajskich przysmakach dowiesz się w tym wpisie).
North Shore przejechaliśmy częściowo, zaczynając od Hale’iwa i kończąc na Turtle Bay. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się piaszczysta plaża, a ocean zachęca do kąpieli. W kwietniu fale nie są już takie wysokie jak zimą, co sprzyja zamoczeniu się w lekko orzeźwiającej wodzie 🙂
Okolice Zatoki Żółwi są trochę tajemnicze, a trochę straszne. Znajdują się tam bunkry i wielkie drzewa figowca, co posłużyło za scenografię dla serialu Lost.
North Shore w żaden sposób nie przypomina hałaśliwych okolic Waikiki. Dla szukających relaksu i wyciszenia się powinien być to właściwy kierunek 🙂
❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Robisz tak piękne zdjęcia i łapiesz takie ujęcia pełne detali i kolorów, że już muszę zapytać – zdradzisz, jakim sprzętem? 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo dziękuję! 🙂 i bardzo mi miło… 😉 Pewnie, że zdradzę – głównie moim ukochanym i już wysłużonym Canon PowerShot G15, iPhonem i GoPro Hero5. Dla mnie podstawa to wygoda. Sprzęty muszą być małe i poręczne. Te sprawdzają się na co najmniej 5+!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! Oj tak, wyznaję tą samą zasadę, i z wielkiego kloca przesiadłam się pół roku temu na malutkiego Olympusa PEN E-PL 5, który wcale nie jest gorszy 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja myśle nad zmianą – może w przyszłym roku się uda, więc na pewno przyjrzę się bliżej temu Olympusowi. Dzięki 👍😊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja polecam, jestem zadowolona, mały, szybki i łapie piękne kolory – ale podobno Sony Alpha (chyba 6000, o ile dobrze pamiętam) jest w tej kategorii najlepszy, teraz na pewno także w lepszej cenie 😉
PolubieniePolubienie
Widoki iście rajskie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba